Dlaczego rezygnujesz z wczasów all inclusive?
Sezon wakacyjny w pełni, tysiące Polaków wysmaża właśnie korpo-ciałka nad basenem w Hurghadzie, otoczona darmowymi drinkami i rzeszą rodaków w sandałach i skarpetach. Są to przeważnie rodzinki z dziećmi i spragnieni egzotyki (czytaj palmy i shoarmy) fani disco oraz sztucznej opalenizny. Pewnie kilku dwudziesto-trzydziestolatków też się znajdzie, ale dajmy im szansę – powinni niedługo dojrzeć. Egipt zaś potraktujmy symbolicznie – jako najbardziej znamienny przykład tanich wczasów w turystycznej enklawie. Dlaczego rasowy Millennials woli od nich chatkę na Podlasiu lub wędrówkę z plecakiem po Indiach?
Bo jego horyzonty wykraczają poza basen z jacuzzi
Dla pokolenia Y wartości takie, jak luksus, wygoda czy bogactwo nigdy nie będą ważniejsze, niż przygoda, relacje międzyludzkie i wolność (to ona jest najbardziej luksusowa i najwygodniejsza). A wczasy w Egipcie to nic innego jak pełny barek alkoholi i czas spędzany przeważnie w zamkniętym getcie jednej z dwóch głównych miejscowości turystycznych, z dala od prawdziwego życia krajowców. Wszystko tam jest czyste, bezpieczne i nieopisanie nudne, stworzone pod portfele turystów, którym do szczęścia wystarczy tylko namiastka podróży. Większość z nich prawdopodobnie nigdy nie wsiądzie w kolej transsyberyjską, ani nie zwiedzi Bałkanów autostopem, nie dowie się, jak smakuje betel, ani jak wygląda tradycyjny taniec tubylców z Kiriwiny.
Bo tak zorganizował sobie życie, że ma czas podróżować więcej, niż dwa tygodnie w roku
Igreki lubią być niezależni. Chcą mieć pewność, że jak trafi się bilet lotniczy do Paryża za 50 złotych, to będą bez przeszkód mogli go kupić i wyjechać w środku tygodnia. Pracują na własny rachunek i odpoczywają, kiedy chcą. Nie muszą nikomu tłumaczyć, dlaczego woleliby cały wolny wrzesień zamiast dwóch marnych tygodni w środku skwarnego lipca, kiedy wszystko jest sakramencko drogie, zalane turystami lub zajęte.
Bo lubi poznawać nowych ludzi i inne kultury
Niestety, ośrodek wypoczynkowy w Szarm el-Szejk nie oferuje ani jednego, ani drugiego, chyba że zaliczymy do tego rezydenta, pięcioosobową rodzinę z Polski z pokoju obok i wyjście do sklepu z pamiątkami. Jasne, są jeszcze wycieczki fakultatywne pakiet „piramidy + sfinks”, ale komu przychodziłoby do głowy zaprzyjaźnianie się z tubylcami, skoro trzeba zrobić tyle fotek na Facebooka i przejechać się na wielbłądzie?
Bo ceni alternatywne formy podróżowania
Millennials to backpackers. Nie pogardzi noclegiem w apartamencie w centrum europejskiej metropolii (pod warunkiem, że dostał go za punkty w programie partnerskim), ale sen pod gołym niebem, spanie na kanapie u lokalsa lub w dwudziestoosobowym pokoju hostelowym na obrzeżach, bynajmniej nie stanowi dla niego przeszkody. W zamian za przetrwanie raptem kilku niewygód zyskuje niezapomniane wspomnienia, międzynarodowych znajomych i ciekawe informacje z pierwszej ręki.
Bo wie, na co warto wydać pieniądze, a na co nie
Współczesny Igrek, choć cechuje go nieposkromione marzycielstwo, jest w rzeczywistości całkiem praktyczny. Ma też dość realny osąd sytuacji i wie, że leżenie pod parasolką, kilka kolorowych drinków i góry jedzenia może mieć też w Polsce za o wiele mniej niż 2 tysiące złotych za 10 dni (zakładając, że w ogóle byłby tym zainteresowany).
Bo jest podróżnikiem, a nie turystą
Nie interesuje go powierzchowność, a zamiast ilustrowanego przewodnika używa języka i wcześniej zdobytej wiedzy. Jest zbyt ciekawy świata, by poprzestać na piramidach.